Wędrówka


apiszę o pewnej niedoli
i takim - co smutne miał życie,
nim wymknąć się zdołał z niewoli
i ruszył przed siebie o świcie:

nie mówiąc nikomu ni słowa,
przekroczył odważnie próg sieni,
zatrzymał się chwilę na schodach
i zniknął, w powodzi zieleni.

Tu w kącie ogrodu wielkiego,
miał dziurę maleńką gdzieś w płocie,
więc pomknął - bo wiedział dlaczego,
choć błoto okropne po słocie.

Lecz co tam dla niego ciut wody,
gdy radość tak wielka z wolności?
Nie liczą się żadne przeszkody,
ni krupnik tłuściutki na kości.

Przed siebie beztrosko wędrował,
mijając przystanki bez celu.
Przechodniów przygodnych rachował,
choć spotkał przeróżnych, tak wielu.

Jadł smutku odpadki w śmietnikach,
popijał mętami z kałuży.
Przed każdym kopniakiem umykał,
a kres tej wędrówki się dłużył.

Lecz dążył uparcie przed siebie,
prostując swe kości gdzieś w rowie.
Pomarzył o suchym choć chlebie,
gdy znalazł się w leśnej dąbrowie:
tak nędzny, wychudły, bez siły.
Rozmyślał - nadchodzi ta chwila,
lecz nagle... - wspomnienia ożyły,
zobaczył, ktoś nad nim się schyla

i bierze - jak wówczas - na ręce,
i zapach ma taki przemiły.
Powrócą znów lata szczenięce?
Tak chciałbym, by zawsze już były!

Copyright © by Wiesław Musiałowski 10/15/2001