Od początku do końca


ocham cię, dziadku niejadku,
i babcię za szczupłość.
I talię pani z pomocy społecznej.
Filary - podpory starości.
Pana premiera, ministrów
- za wszystkich odmawiam litanię,
ale się martwię poniekąd
o zęby, powłokę, a kości
szuler pod stołem wymiesza.
Wygrają ci, którym wypadnie
oko i będzie się toczyć.

Podziwiam obrady na Wiejskiej,
czar głosowania w guzikach
element maszyny zagadnień,
odkąd Centralny Komputer
wyznacza idee i miejsca.

Patrzę jak kropla mętnieje
na białym kołnierzu koszuli
- może przyczyną jest rozpad
cząsteczek, gdy w związek się łączą
- może nadludzki wysiłek,
by szatą Urszuli otulić
- może sukcesja kolorów
na kanwie konwersji nie kończąc.

Dzieciom nie trzeba bajeczek
o brzuszku okrągłym jak ziemia,
gdyż geologię skorupy
sfilmował socjolog amator,
głód rubinowej Afryki,
pszenicę i wielki ocean,
nic się nie zmienia od wieków,
bonzowie, szubrawcy i zator.
Krwią kanibale się karmią,
a resztki zostawią szakalom,
muchom jak czcionka tych gazet,
gdzie fakty to fakty jedynie,
mięso gnijące poleją
złocistym olejem i spalą
- do następnego spotkania, 
by Ziemię zamienić w pustynię.

Copyright © by Wiesław Musiałowski