Gdzie leśniczówka dachówką pokryta,
dziś mini-pałac bez ludzi odludzi,
koniak pięć gwiazdek, kiedyś okowita.
I ten poranek. Dzieckiem będąc, budził
skrzypiąc przyjaźnie żuraw przystudzienny
- wstawaj leniuchu, proszę od godziny...
A ja? - gołębie karmiłem wpółsenny,
strych okradając z cennej oziminy.
Ileż by chleba było z tego ziarna
zmarnowanego, rzuconego w przestrzeń,
jaka przerobić mogłaby piekarnia
tyle dziecięcych wypełnionych westchnień.
