W twoim pokoju zamieszkała
pustka
i martwe w oknie rapsodu zasłony,
których już żaden oddech nie omuska
– zgasłaś, jak płomyk podmuchem strącony,
co łzą woskową na tej świecy zawisł,
jakby się wahał czy trudzić się warto,
jeśli u szczytu wciąż topnieje nawis,
a zegar wybił po północy czwartą.
Pewnie się z miarki przelała ta kropla
– trochę za lekka, by móc w nicość spłynąć
albo czuwała w noc tę Matka Boska,
by mógł do portu twój statek zawinąć.
I nie rozsupłam śmiertelnej zagadki,
gdy niepotrzebne imię Pani Matki.
i martwe w oknie rapsodu zasłony,
których już żaden oddech nie omuska
– zgasłaś, jak płomyk podmuchem strącony,
co łzą woskową na tej świecy zawisł,
jakby się wahał czy trudzić się warto,
jeśli u szczytu wciąż topnieje nawis,
a zegar wybił po północy czwartą.
Pewnie się z miarki przelała ta kropla
– trochę za lekka, by móc w nicość spłynąć
albo czuwała w noc tę Matka Boska,
by mógł do portu twój statek zawinąć.
I nie rozsupłam śmiertelnej zagadki,
gdy niepotrzebne imię Pani Matki.
|
|
|