układam dusze i żale - pospołu
i karmię ogniem, niech moc przedawnienia
- nabrawszy... w trzewia, pęcznieją od środka.
Niech żar je trawi i rodzi nadzieję,
chociażby szeptem, wysłanym z cokołu,
niech ledwie skomlę, w brzuszysku istnienia,
zrodzona w bólu - ulotna, lecz słodka.
Wyrastam z serca i pnę się ku słońcu,
rozdarłszy pleśnią obrosłe kagańce
i widząc światło - w tunelu na końcu
- mozolnie cioszę fundament pod szańce.
I toczę działa, na szczyty drabiny,
by strzelić chwilą bezwładu pod nogi
- bezdusznym kupcom, co liczą godziny
i znaczą śluzem - pustkowi swych drogi.
i karmię ogniem, niech moc przedawnienia
- nabrawszy... w trzewia, pęcznieją od środka.
Niech żar je trawi i rodzi nadzieję,
chociażby szeptem, wysłanym z cokołu,
niech ledwie skomlę, w brzuszysku istnienia,
zrodzona w bólu - ulotna, lecz słodka.
Wyrastam z serca i pnę się ku słońcu,
rozdarłszy pleśnią obrosłe kagańce
i widząc światło - w tunelu na końcu
- mozolnie cioszę fundament pod szańce.
I toczę działa, na szczyty drabiny,
by strzelić chwilą bezwładu pod nogi
- bezdusznym kupcom, co liczą godziny
i znaczą śluzem - pustkowi swych drogi.
