Przy
polnej drodze
brukowanej
kurzem, co wiatr nim włada i w warstwy
układa
czasem,
napotkasz
malarza artystę,
gdy w
wiejski pejzaż odbywa podróże
to
wydobywa z mieszka wyobraźni
paletę
barwną, biorąc w dłonie czyste
pędzel, i
w farbie zanurza powoli, jakby chłop prosty
pług lśniący
w swej roli
najpierw
tło stali zatapia w tym płótnie
i
delikatne ciągnie bruzdy
brązu
chabrową miedzę z seledynem wiązu,
gdzie
pochyloną pod krzyżem
pokutnie w
krasiastej chustce
babinę
zgarbioną Chrystus przygarnia
w rozpięte
ramiona dachu słomianą strzechę posiwiałą
na
kalenicach drewnianych omszałą i smugę dymu,
która jak
strzelił – zmierza wprost w niebiosa,
wróżąc
pogodny wieczór i poranek,
kiedy traw
kępy perli gęsto rosa,
a
purpurowe baranki wplątane
w ciemnozieloną horyzontu ścianę.